czwartek, 7 marca 2013

Konfa, konfa, konfa!

Z wielką przyjemnością zapowiadam wam, że jutro wybieram się na trzydniową imprezę o nazwie Zimowisko Linuksowe w Pucku. Oczywiście wezmę ze sobą laptopa i będę pisać relację na blogu. O ile będzie internet, ale dlaczego miałoby nie być?




Program konfy można zobaczyć tutaj. Jak widać, w sobotę pojawią się tematy okołogentoowe. Jednak nie tylko to mnie interesuje. Mam nadzieję, że dowiem się wielu ciekawych rzeczy i być może poznam fajnych linuksiarzy, może nawet użytkowników Gentoo. Zobaczymy :)

Z kolei za tydzień wybieram się do Krakowa zobaczyć na żywo Richarda Stallmana. W ten sposób będę miała zaliczoną zarówno część GNU, jak i Linux.


wtorek, 5 marca 2013

OMG, nie widzę napisów w VLC, czyli dlaczego useflagi są ważne

Mój blog dorobił się już jednego komentarza i to od osoby kompletnie mi nieznanej, co mnie bardzo cieszy i zachęca do pisania dalej.  Już można komentować bez logowania :)

Nazwałam bloga Mam Gentoo, nie Man Gentoo, dlatego postaram się opisywać tu swoje przygody z Gentoo, nie przepisywać manuala. Manual już istnieje, można go poczytać tutaj i jest naprawdę niezły.


Ratunku, nic nie widzę!

Moim ulubionym linuksowym odtwarzaczem wideo jest VLC, dlatego znalazł się obowiązkowo na moim nowym systemie. Jeżeli ktoś z was używa Windowsa i zastanawia się nad przejściem na Linuksa, to zapewniam, że VLC jest świetnym odpowiednikiem odtwarzacza Media Player Classic, podobnie się obsługuje, łatwo instaluje i ogólnie nie robi problemów.

Krótko po instalacji Gentoo postanowiłam obejrzeć sobie film z napisami. Włączam więc film, ładuję napisy... i nic. Nie ma napisów. Próbuję jeszcze raz. I jeszcze raz. Nadal nic. Sprawdzam plik tekstowy, może jest pusty? Nie, wszystko wydaje się być w porządku. Próbuję jeszcze raz.

O, jednak są napisy. Tylko niestety mają jakieś 2 mm wysokości. No to sobie poczytałam.

Sprawdzam ustawienia napisów w VLC. Ustawiam jak największą czcionkę, jednak i tak to nic nie daje. Przy okazji wklejam, gdzie to znaleźć, bo jest nieco schowane, a przydatne, bo według mnie domyślna czcionka jest zbyt mała.


Nie, nie mam na myśli tego dwumilimetrowego maczku. Udało mi się w końcu znaleźć rozwiązanie tego problemu i w dole ekranu pokazały się normalnej wielkości literki.


Flagi USE

W innych systemach programy wiedzą lepiej od ciebie, co mają zawierać i jak się zachowywać. W przypadku Gentoo decydujemy o tym sami. Jak coś chcemy mieć, to wgrywamy, jeśli nie, to nie. Wskazanie, która funkcja ma być aktywna, a która wyłączona, to właśnie flagi.
Oczywiście są flagi domyślne, ale nie są one obowiązkowe. Można je wyrzucić dopisując minus. Mój blog ma domyślnie jakiś szablon. Gdyby działał jak Gentoo, można by było dopisać coś w stylu blog/mamgentoo -szablon i wyświetlałby się sam tekst.


Lokalnie czy globalnie?

Sprawa jest ogólnie prosta. Jeżeli flaga będzie używana często, warto dopisać ją do flag globalnych w /etc/portage/make.conf (wracając do przykładu z blogiem: wszystkie blogi mają szablon). Jeżeli chcemy użyć jej tylko do konkretnego pakietu (tylko mamgentoo ma szablon) lub wyjątkowo gdzieś wyłączyć (wszystkie blogi oprócz mamgentoo mają szablon), zmieniamy plik /etc/portage/package.use. Listę dostępnych flag można znaleźć na przykład tutaj.


A jak to w końcu było z VLC?

Okazało się, że flaga fladze nierówna. Znalazłam informację, że do prawidłowego wyświetlania napisów jest potrzebna flaga truetype. Była ona dopisana w zestawie globalnym, ale VLC o tym nie wiedziało, dlatego wpisałam w konsoli polecenie USE="truetype" emerge vlc. No i git! Zadziałało! Ale tylko do najbliższej aktualizacji...
Wkurzyłam się. Nie będę przecież przed każdym filmem przeinstalowywać odtwarzacza. Pogrzebałam zatem po różnych forach i znalazłam rozwiązanie - VLC chce nie tylko flagi truetype, ale także fontconfig. Zrobiłam wpis w package.use z obiema flagami specjalnie dla VLC. DZIAŁA! I co najważniejsze - pamięta.


IRC w konsoli, czyli program prawdę ci powie

Czasem bywa tak, że instalowany program sam upomni się o flagę, jeśli nie dopiszesz mu czegoś, co jest typowe. Przykładem może być XChat, praktyczny i użyteczny klient irca. Zainstalowałam go za pomocą zwykłego emerge. Po zakończeniu instalacji, program sam mi powiedział, że będzie działać tylko w konsoli i jeśli chcę używać okienek, to mam dopisać mu flagę gtk. Pewnie, że chcę! Wgrałam XChata na nowo z tą flagą i po chwili mogłam cieszyć się wygodnym interfejsem graficznym.
Jednak nie każdy program jest taki miły, dlatego zawsze przed instalacją warto sprawdzić, co dostaniemy w pakiecie. Zaoszczędzi nam to sporo czasu, który przyda się przy grzebaniu lub innej kompilacji. Gentoo to w końcu pod tym względem studnia bez dna.



poniedziałek, 4 marca 2013

O zależnościach i instalowaniu ze źródeł

Szykuję kilkuczęściową notkę, w której opowiem wam, jak instalowałam Gentoo i na co warto zwrócić uwagę, kiedy robicie to po raz pierwszy. Jednak zajmie to trochę czasu, a chciałam napisać coś konstruktywnego poza przywitaniem się.

Jak już wspominałam w poprzedniej notce, instalowałam programy ze źródeł. Pomimo tego, że używałam Debiana w wersji testowej, to programy ściągane z repozytorium i tak sprawiały, że mój komp zajeżdżał stęchlizną.

No dobra, powiecie, w takim razie po prostu sobie ściągaj źródła, kompiluj i nie zrzędź. Właśnie to było najbardziej wkurzające na Debianie. Teoretycznie wystarczyło zwykle wpisać ./configure, make, make install, w praktyce wyglądało to jednak gorzej.

Właściwie każdy program potrzebuje zależności - jakichś dodatkowych pakietów, dzięki którym w ogóle może się zainstalować i poprawnie działać. No i Debianowa konsola przy instalacji programu X wyrzucała mi

Jeśli chcesz mieć X, zainstaluj zależności A i B.
W porządku, instalujemy. Jednak potem okazywało się, że zależność A potrzebuje kolejnych zależności C i D, natomiast do B trzeba ściągnąć jeszcze E, F i G, które z kolei nie pójdą bez H i I, którą w sumie masz na kompie, ale w nowszej wersji, a tu jest potrzebna starsza. Inne programy z kolei wolałyby nową, no i masz problem. A nawet jeśli nie masz, to i tak spędzisz pół dnia na kompie ściągając te cholerne zależności. Możesz też się w końcu wkurzyć i zainstalować inny, mniej uciążliwy program albo ściągnąć staroć z repo.


Instalowanie ze źródeł nie jest takie straszne

Wiele osób myśli, że instalacja programów w dystrybucjach takich jak Gentoo to coś strasznego. Tymczasem jest to równie proste jak na tych uznawanych za "łatwiejsze". Dużą zaletą Gentoo są programy dostępne w nowych wersjach. Nie ma więc obaw, że babcia wejdzie ci do pokoju i powie, że używała tego w młodości ;)

Jedyne, co musisz zrobić, to wpisać w konsoli emerge [nazwa programu] i już. Zależności sprawdzą i pościągają się same. Oczywiście, musisz spojrzeć, czy na kompie nie dzieje się coś, czego nie chcesz, ale zwykle wszystko jest w porządku.


Jak sprawdzić, które wersje wybranego programu są dostępne?

Najlepiej wejść na packages.gentoo.org i znaleźć to, co nas interesuje. Pojawi się wówczas tabelka podobna do tej:


Po lewej znajdują się kolejne wersje programu, natomiast na górze architektury. Moja to amd64 i właśnie tę rubryczkę sprawdzam. Na zielono zaznaczone są stabilne wersje, które ściągną się po prostu po wpisaniu emerge [nazwaprogramu], na żółto wersje niestabilne, a na czerwono wersje najbardziej niestabilne-zamaskowane. Żółte i czerwone też można ściągnąć, ale Gentoo musi o tym wiedzieć, więc trzeba dopisać coś w pliku /etc/portage/package.accept_keywords. Na przykład, do instalacji nowej wersji mojej ulubionej przeglądarki Opera, muszę dopisać tam linijkę
=www-client/opera-12.14_p1738 ~amd64
po czym puszczam normalnie emerge opera i leci.
Tyle, że taka linijka sprawi, że program uczepi się wersji 12.14_p1738 nie będzie się aktualizować dalej - bo w końcu mówię, że chcę TĘ KONKRETNĄ WERSJĘ. Natomiast jeśli wpiszę
www-client/opera ~amd64
to zainstaluje się najwyższa niestabilna (zwróćcie uwagę, że przy amd64 jest ~tylda).

Ogólnie lepiej instalujcie wersje stabilne, zwłaszcza jeśli dopiero zaczynacie z Gentoo tak jak ja. No chyba, że bardzo wam zależy na jakimś programie i wiecie, że niestabilna wersja nie powinna posypać wam systemu. Ale naprawdę, uważajcie.


Czytaj manuala!

Bo manual naprawdę wie dużo więcej niż taki n00bek jak ja ;)

Inną sprawą są flagi USE, bez których program czasem nie nadaje się do niczego, ale o tym w innym odcinku :)


niedziela, 3 marca 2013

Pierwszy post

Przeglądając forum Gentoo.org w poszukiwaniu nowej wiedzy, znalazłam taką wypowiedź:
Gdyby tak z 10% userów Gentoo zechciałoby poprowadzić blog z pierwszego roku czy pierwszych dwóch lat użytkowania nowego systemu...
I właśnie ta wypowiedź zainspirowała mnie do założenia tego bloga. Gentoo jest mało popularną dystrybucją, która przeraża wiele osób. Opisywana jest jako nadająca się dla zaawansowanych użytkowników z dużą wiedzą o Linuksie. Sprawdzimy, czy tak naprawdę jest. Tak się składa, że nie jestem zaawansowanym użytkownikiem, a moja wiedza o Linuksie jest jeszcze nieduża. Na tym blogu będę opisywać, czego się właśnie nauczyłam, co mnie zaskoczyło, na co warto zwrócić uwagę. Mam nadzieję, że zachęcę tym nowe osoby do używania Gentoo. Chcę pisać dla nowych użytkowników i dla tych, co się dopiero zastanawiają. Osoby zaawansowane raczej niewiele się dowiedzą, ale bardzo mile widziane będą podpowiedzi. Może też wywołam u kogoś wspomnienia z pierwszych miesięcy użytkowania nowego systemu :)


Dlaczego Gentoo?

Moją wcześniejszą dystrybucją był Debian - bardzo fajny, łatwy w instalacji i wygodny system. Miał tylko jedną wadę - oprogramowanie dostępne w repo było starsze od Twojej Starej. Z tego powodu większość programów kompilowałam sobie ze źródeł. Lubię kompilować. Poza tym czułam, że na Debianie niewiele się uczę, a naprawdę zależy mi na tym, by zdobywać wiedzę. Moja uwaga zwróciła się więc w kierunku dystrybucji kompilowanych ze źródeł i tak właśnie wybrałam Gentoo. Na początku strasznie mnie wkurzało i po dwóch dniach miałam ochotę wrócić do Debiana. Szkoda mi jednak było tych kilku dni poświęconych instalacji i konfigurowaniu. Postanowiłam dać mojemu Gentoo szansę i wygląda na to, że dobrze zrobiłam. Wygląda na to, że się polubiliśmy.

Jeżeli kogoś zdziwiło te kilka dni, to nie jest to żaden błąd - Gentoo się właśnie tak długo instaluje. Słyszałam o tym, ale ludzie lubią przesadzać, więc sądziłam, że i w tym przypadku przesadzają i tak naprawdę to można zrobić w jeden dzień. Okazało się, że to jednak prawda. Oczywiście, sam goły system da się zrobić całkiem szybko, jednak wątpię, by większość osób zadowalało siedzenie tylko w konsoli i nic poza tym.

Mój komp to laptop Toshiba Satellite L300 z 2008 roku. Mam na nim także drugi system - Windows 8 - ale do tej pory niewiele z niego korzystałam. Jednak do niektórych rzeczy może się przydać (o tym też przypomina plakat z trójmiejskiej SKM), dlatego go jeszcze mam. Podczas instalacji Gentoo zmniejszyłam partycję Windowsową na połowę mniejszą. W czasach Debiana oba systemy zajmowały miejsce na dysku w stosunku 1:1. Było to stanowczo za dużo. Obecnie jest to 3:1, 3 oczywiście dla Gentoo.


Notki

Mam zamiar opisywać na bieżąco to, czego się właśnie nauczyłam. Jednak zakładam bloga po 3 tygodniach użytkowania nowego systemu, więc część rzeczy będzie z samego początku. Zresztą to na początku uczymy się najwięcej.
Będę też pisać o wydarzeniach ze świata GNU/Linuksa, w których będę brać udział.

Zapraszam do czytania :)