środa, 30 października 2013

Jak jeszcze bardziej zepsuć Gentoo, czyli nie chwal dnia przed zachodem słońca

Nie chwal dnia przed zachodem słońca.
przysłowie polskie
(1.1) nie ciesz się z pozytywnych efektów zbyt wcześnie, bo możesz zapeszyć
(z Wiktionary


Pamiętacie, jak mówiłam, że nie jestem taka zdolna, żeby jeszcze bardziej zepsuć Gentoo? Okazało się, że jestem. W sumie nic takiego nie musiałam zrobić. Wystarczyło puścić zwykłą aktualizację. A potem reboot i omg... tylko mały, biały kursor miga mi w lewym górnym rogu. A powinno załadować się KDE. I co ja teraz zrobię?

Na szczęście skrót Ctrl+Alt+F5 zadziałał i udało mi się dostać do konsoli. Nawet nie wiecie, jak wielką sprawiło mi to radość. Sprawdziłam, co usunęłam poleceniem genlop -l -u --date mm/dd/yyyy... i niczego sensownego się nie dowiedziałam. Na liście nie było niczego istotnego z punktu działania systemu. Same edytorowe pierdółki. Sprawdziłam, co się zaktualizowało za pomocą genlop -l --date mm/dd/yyyy (swoją drogą, strasznie mnie wkurza ten format daty) i wszystko wyglądało w porządku. Co tu się zatem dzieje? Do tego było już sporo po północy, a rano wstać trzeba.



Kto pyta, nie błądzi

Za to może zrobić z siebie debila i n00ba. Pod ręką miałam wyłącznie komórkę, więc zalogowałam się na oficjalny ircowy kanał #gentoo. Przy okazji polecam aplikację AndChat na Androida. Siedzi tam mnóstwo miłych ludzi, którzy chętnie pomagają potrzebującym. Za pomocą polecenia cat /var/log/Xorg.0.log | tail -n 100 | wgetpaste mogłam przekleić swoje logi nie mając możliwości wstawienia ich samodzielnie na Pastebina. Polecenie to wysyła treść pliku na serwer i zwraca linka, którego da się już wpisać na telefonie. Dzięki temu bardziej doświadczeni użytkownicy Gentoo mogli mi pomóc zdiagnozować problem. Wykazali się przy tym anielską cierpliwością, bo spać chciało mi się niemiłosiernie, przez co robiłam z siebie wspomnianego debila. Do tego co chwila zrywało się połączenie. Ale na szczęście koło 3:00 udało się ustalić prawdopodobną przyczynę problemu. Walkę z systemem zostawiłam sobie jednak na późniejszą porę.



Nie śpię, bo kompiluję

I do tego znowu jądro! Musiałam wyłączyć moduł Vesa i włączyć i915 oraz wszystkie inne, od którego był on zależny, czyli DRM i KMS. Ogólnie chodziło o to, żeby wszystkie były wgrane w jądro [*], a nie były jako moduł [M]. Trochę się nagrzebałam, zwłaszcza że wypatrywałam DRM. A tu się okazało, że napisali jego pełną nazwę (Direct Rendering Manager) i nie widziałam go, chociaż miałam go przed oczami. Cóż, bywa. W każdym razie z pomocą / (ukośnika, slasha) udało mi się wszystko znaleźć i ustawić jak należy. Skompilowałam jądro, zrestartowałam system... uffff, DZIAŁA!

Prawdopodobną przyczyną awarii była zmiana wymagań przez nowe wersje aktualizowanych pakietów.


Właśnie spaliła mi się farelka. Mam nadzieję, że już nic więcej się nie zepsuje.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz